2000.11.04 - Szkolenie PT
 Więc.....
 Więc..... ...jako stara sadystka wzięłam ze sobą dwa psy (dla przypomnienia pies 18
  miesięcy i suka niecałe 5 m.), popędziłam kopniakiem brata, załadowałam
  towarzystwo do samochodu i dwa miesiące temu pojechaliśmy na pierwszy
  trening...  Po drodze zahaczyliśmy o sklep zoologiczny, gdzie nabyłam kolczatki
  i dwa metalowe kagańce (a co! mają burki wygodnie łazić w tych
plastikowych?) i tak się zaczęło....
Po drodze zahaczyliśmy o sklep zoologiczny, gdzie nabyłam kolczatki
  i dwa metalowe kagańce (a co! mają burki wygodnie łazić w tych
plastikowych?) i tak się zaczęło....  

Jolly z Molu Es & Bolton Eden severu
Trenowali "ci najgorsi", bo policjanci z
  kilkunastoletnim stażem stosujący wyłącznie stare, straszliwe i zacofane
  metody, którzy podle się chwalili z czym to sobie w swojej karierze nie
poradzili... 
 
Na początku zrezygnowały dwie osoby, bo po co szkolić na
  posłuszeństwo - "liczy się tylko obrona".  Potem odpadła "wrażliwa", którą
  nadal spotykam na mieście jak gania po ulicach za swoim psem, który gdzieś
  daleko zobaczył czworonożnego kolegę i dał noge..... Reszta mężnie wytrwała do końca... i
warto było.  
Mimo że znęcałam się jak mogłam, Jolly skończyła kurs jako
  najlepszy pies (niestety nici z PT w więku 6 miesięcy - egzamin zdamy
  dopiero na wiosne  ), nie kuli się przed ręką, cieszy jak głupia mogąc
  wykonywać komendy i jeszcze szczerzy zęby z radości kiedy przejeżdżamy koło
  byłego placu treningowego. Bolton już tak nie błysnął, bo jako "pies_na_stanowisku" już komend nie wykonuje w podskokach - podszlifował
  trochę to co już wiedział, ale co najważniejsze - teraz mam pewność, że
  zapanuje nad nim, gdy zobaczy godnego siebie przeciwnika, nawet nie mając
  smyczy (przetestowane). Przez kurs przebrnął też m.in. husky. Jego
  właścicielka nie ma żadnych ambicji, ale po poprawieniu aportu PT1
  zaliczyłaby bez problemów....
), nie kuli się przed ręką, cieszy jak głupia mogąc
  wykonywać komendy i jeszcze szczerzy zęby z radości kiedy przejeżdżamy koło
  byłego placu treningowego. Bolton już tak nie błysnął, bo jako "pies_na_stanowisku" już komend nie wykonuje w podskokach - podszlifował
  trochę to co już wiedział, ale co najważniejsze - teraz mam pewność, że
  zapanuje nad nim, gdy zobaczy godnego siebie przeciwnika, nawet nie mając
  smyczy (przetestowane). Przez kurs przebrnął też m.in. husky. Jego
  właścicielka nie ma żadnych ambicji, ale po poprawieniu aportu PT1
  zaliczyłaby bez problemów....
   
Wnioski:
- "Nie taki diabeł straszny..." - Sadystycznie trenowali jedynie sadyści. Nikt nie potrzebuje kolczatki jeśli chce skrzywdzić psa. Decyduje charakter człowieka, a nie typ szkolenia.
- Wiedza ludzi zaczynających trening była przeważnie zerowa, nie mieli pojęcia o psach, ale według mnie od tłumaczenia podstaw nie są treningowcy, a inne media. Wnerwiłabym się, gdyby trening rozpoczęto od słów: "Jak może wiecie pies pochodzi od wilka....."
- Efekty MUSIAŁY już być widoczne po tygodniu, choć co niektórzy nauczyli się koordynować swoje ruchy dopiero po dwóch tygodniach. Po miesiącu pies musiał być już w pełni wytrenowany. I nici z jakiegokolwiek innego typu szkolenia jeżeli nie spełni tego warunku.
- Jolly ćwiczyliśmy bez kolców, bo nie było takiej potrzeby i jakoś nikt nas za to nie zlinczował. Husky dostawał cały czas nagrody w postaci kostek sera żółtego i też nikt nie miał nic przeciwko. Każdy mógł w każdym momencie zrobić psu przerwa, jeżeli uważał to za słuszne.
- A najwięcej gadali ci, którzy najmniej się na swoich psach znali....przynajmniej na początku.
Pozdrawiam,
Margo & skatowane, wymęczone i zgnębione Wilczaki (a mimo to nadal w dobrym
humorze) 
- Aby odpowidać zaloguj się lub utwórz konto
- 2070 odsłon
 
          
Odpowiedzi